Melka na tropie
W miniony weekend wreszcie udało nam się wyrwać z domu i porobić coś, w czym beagle są najlepsze i co kochają - tropiłyśmy 😊 Chociaż nie do końca było to takie tropienie, o jakim marzyłaby Melka, bo zamiast zajęcy szukałyśmy dwunożnych pozorantów, to jednak i tak zabawa była przednia.
Właściwie to szukała Melka, bo ja na drugim końcu linki próbowałam ją czytać, nie przeszkadzać, dopingować i wspierać – tak, aby osiągnęła sukces tj. uratowała Małgosię, a potem Janusza zagubionych gdzieś w lesie, no i oczywiście dopilnowałam, żeby otrzymała super żarcie w nagrodę 😊. Był również dodatkowy bonus, bo na deser przydarzył się dziewczynie zajączek, czyli najlepsze tropienie - tak więc weekend był intensywny i z przytupem.
Kiedyś nie pomyślałabym nawet, że można w taki sposób spędzać wolne dni. Okazuje się, że jak się ma psa, a do tego myśliwskiego to i formy wypoczynku ulegają modyfikacji. Tak więc już od 7.00 rano w sobotę, razem z podobnymi nam wariatami - przyjaciółmi z grupy Szajka pod dowództwem Agnieszki Kobierskiej, buszowaliśmy po lasach w Błędowie nad rzeką Wkrą (pod Warszawą). Z wielkim zaangażowaniem, razem z psami na linkach ratowaliśmy pozorantów i sami się gubiliśmy. Dorośli ludzie, a jak dzieci, ale jakie to fajne, że pod pretekstem aktywności z beaglem można się pobawić w chowanego 😊.
Mela przez weekend miała 2 tropienia (nie licząc samowolnych rajdów za miejscowym kotem i lokalnym zającem). Może się to wydawać mało, ale trzeba pamiętać, że każde tropienie wymaga od psa ogromnego wysiłku, koncentracji, skupienia, analizowania danych zapachowych zbieranych na śladzie i podejmowania decyzji. Taka praca jest bardzo męcząca i nie wolno psa przeciążać. Maksymalnie można zrobić dwa ślady w ciągu dnia, a potem trzeba pozwolić na odpoczynek. Nie można też urządzać tropienia codziennie przez 7 dni w tygodniu. Idealnie, gdy ostatnie szukanie jest udane, bo to najlepsza motywacja do następnych tropień, a każdy sukces świetne buduje pewność siebie czworonoga.
Pies jak dziecko potrzebuje rytuałów i jasnego sygnału rozpoczęcia pracy. Dlatego tuż przed przystąpieniem do tropienia zakładamy szelki i przepinamy na nie linkę z obroży. Po takim manewrze moja Melka wie, że za chwilę ruszy do roboty.
Do tropienia nie zawsze muszą być używane szelki. Jeśli zdarzy się, że pies ich nie toleruje (a tak było z Meluśką póki nie znalazłam akceptowalnego przez nią modelu) można je z powodzeniem zastąpić np. szeroką obrożą tropową używaną przez myśliwych. Szelki w mantrailingu są jednak najwygodniejszym rozwiązaniem, bo pies na tropie często mocno ciągnie, a nie chcemy go podduszać ani przyciągać głowy do podłoża. Pies ma swobodnie wybierać wygodny dla siebie sposób pracy i dowolnie łapać wiatr dolny albo górny. Dobrze, aby szelki, w których szuka nie były używane na co dzień. Powinny się kojarzyć wyłącznie z tropieniem, aby pies wiedział, że zakładając je przechodzi w tryb pracy.
Mela pierwszego dnia popracowała cudnie, wręcz koncertowo. Duma mnie rozpierała. Mogę tylko żałować, że nie mam nagrania. Pięknie pokazywała gdzie kończy się zapach poszukiwanej Małgosi, sprawdzała jego granice i wybierała właściwy trop bez względu na ukształtowanie terenu, podłoże, zakręty i utrudnienia.
Maria Kuncewicz, która uczyła nas na letnim obozie porównywała zapach pozostawiony przez szukanego człowieka do rozwianego kolorowego konfetti, które w formie stożku zapachowego rozsiewa się za człowiekiem i układa w zależności od podmuchów wiatru, terenu i naturalnych barier. Pies dostając na starcie przedmiot do nawąchania, zapoznaje się z szukanym indywidualnym kolorem konfetti człowieka, idzie za nim i wybiera go spośród miliona innych zapachów. Podąża za najbardziej skoncentrowanym strumieniem w kolorze szukanego człowieka, aby w końcu trafić na najmocniejsze jego stężenie – do pozoranta.
Ślad Meli nie był taki łatwy, chociaż świeży i nie zbyt długi. Około 300 m., ze zmianami podłoża, zakrętami, przeszkodami, głębokimi dołami na drodze, chaszczami, lasem. Wszystko rozpracowane w takim tempie, że mało nie pogubiłam kaloszy. Tu moje zadanie było proste – podziwiać, nadążyć, nie utrudniać i uczyć się czytać psa. Chciałoby się, aby wszystkie tropienia takie były. Naprawdę widać było, że moje dziewczę wie co czyni. Mela uratowała szybciutko Małgosię i otrzymała pachnącą mięsną nagrodę. Spisała się pięknie.
Drugiego dnia już nie poszło nam tak gładko. Chociaż ślad nie wydawał się trudny, to sprawił dużo kłopotu. Był długi i monotonny (ok 800-900 metrów, droga w lesie, ze skrzyżowaniem, później wychodziła na łąkę – czyli z wąskiego przesmyku na rozległą przestrzeń i tu skoncentrowany zapach nagle został rozniesiony przez wiatr po całym świecie) do tego, jako że niedziela, pojawiło się sporo dodatkowych utrudnień w postaci grzybiarzy, samochodów czy spacerowiczów z psem. Drugiego dnia sprawdziło się powiedzenie, że pies to nie automat, bywa zmęczony, ma prawo mieć gorsze dni i nie zawsze pracuje na 100%. Melka dała radę, ale wyraźnie miała ten gorszy dzień.
Każde tropienie pozwala dobrze przyjrzeć się swojemu psu, poznać jego zachowania na śladzie, preferowany styl pracy. Im częściej mam możliwość wspólnych poszukiwań, tym lepiej czytam Melę i rozumiem co się dzieje, ale i tak jeszcze wiele przede mną. Każdy pies jest inny i nie ma jednego, książkowego wzorca, którego można się wyuczyć. Dlatego, poza niezbędną teorią i tak większość wiedzy możemy posiąść wyłącznie w praktyce, podglądając w pracy swojego psa i psy naszych przyjaciół oraz słuchając profesjonalistów, którzy potrafią wytłumaczyć nam co właśnie widzimy i jak powinniśmy reagować.
Drugiego dnia Mela od początku wydawała mi się spowolniona i tropiła jakby od niechcenia, bez emocji i zwykłego podkręcenia, tak jakby ślad był bardzo skąpy i niewyraźny, mimo że przecież nie leżał długo. Co prawda droga została rozjeżdżona przez samochody, ale to nie powinno stanowić aż takiego problemu. To nie był normalny styl Melki, może zgubiony Janusz nie był dla niej dość atrakcyjny 😊? Słyszałam, że są ludzie, którzy pachną tak, że psy nie chcą ich szukać 😊. Ale to oczywiście nie Janusz, bo Mela jednak podjęła ślad od początku i dała się namówić na jego dokończenie. W pewnym momencie bowiem wymyśliła sobie, że całe to szukanie jest zbyt męczące i fajniej będzie zabawić się po swojemu, czyli poszperać za czymś przyjemniejszym, jakimś leśnym zapachem 😊 (obstawiam wczorajszego zająca).
Dla mnie to zawsze są najtrudniejsze momenty i tego przez cały czas się uczę - czytania i komunikowania z Melą. Trudno jest oddawać całą kontrolę psu, ale jednocześnie dzięki temu możemy nabrać do niego zaufania, kiedy zobaczymy, że wie co robi i co potrafi. Trzeba mu pozwolić na swobodne szukanie i wybieranie drogi. Gorzej jeśli wiemy, że pies właśnie postanowił przeskoczyć na inny ślad i na nim pozostać, wtedy trzeba ingerować. Uważam, za swój sukces i kolejną lekcję, że trafnie rozpoznałam moment, gdy Mela postanowiła poszukać zajączka. Widać czegoś już się nauczyłam i mogłam zawrócić ją na właściwą drogę (inna sprawa, że po znalezieniu Janusza i tak tam wróciła, żeby sprawdzić to, co sobie zamierzyła).
Mimo mody na "double blindy", czyli szukanie w ciemno, wydaje mi się, że kiedy się uczymy to lepiej mieć przy sobie kogoś, kto zna ślad i nie pozwoli się pogubić. To pozwala poznać zachowania psa, gdy błądzi i nauczyć się na nie reagować. Na etapie nauki nie ratujemy ludzi, my się bawimy i uczymy. A psu mamy pomagać, a nie utrudniać swoją niepewnością. Bardzo łatwo jest mu coś zasugerować i zapędzić się w środek niczego, tylko po co? Psu mamy pomagać, gdy się razem uczymy, bo i tak jego wysiłek jest ogromny.
Melkę trzeba było wycofać, zrobić przerwę, pozwolić odpocząć, dać wody. Okazało się, że wychłeptała prawie cały zapas wody, chociaż było rano, a nam wydawało się, że nie jest gorąco. Trzeba pamiętać, że pies w pracy, gdy węszy, nie może jednocześnie dyszeć i nie ma możliwości schłodzenia się. Przy długim węszeniu staje się to dla niego wręcz niebezpieczne i zawsze trzeba pamiętać, aby mieć przy sobie wodę.
Mimo trudności i pokus Melka dokończyła ślad. Ciężko jej było podjąć decyzję po wejściu na otwartą przestrzeń, gdy zapach Janusza nagle bardzo się rozproszył, skróciła sobie trasę idąc nie za głównym strumieniem, ale na obrzeżach zapachu, po czym znalazła drogę do właściwej ścieżki wśród łąk, gdzie odzyskała pewność i werwę. Końcówka śladu była już po Melcynemu, czyli ja wyskakuję z butów.
Cały ten ślad okazał się dla nas trudny, ale teraz myślę, że właśnie dlatego było to dużo cenniejsze niż pierwszy szybki sukces. Tym bardziej, że Melka mimo wszystko sobie poradziła.
Takie kłopoty dają do myślenia i każą zastanowić się, co było źle i czego w przyszłości unikać. Być może tropienie na drugi dzień to było dla niej za dużo, po emocjach związanych z nowym miejscem, innymi psami, poprzednim tropieniem, zającem, niewyspaniem, grzybiarzami, samochodami (w pewnym momencie ruch jak na Marszałkowskiej). Moim zdaniem pies był przemęczony.
Tego wszystkiego musimy się nauczyć my, to zadanie przewodnika aby wiedzieć w jakiej formie jest pies, rozumieć co dzieje się na śladzie i jakie pułapki tworzy roznoszący zapach wiatr oraz jak w razie potrzeby pomóc w rozwianiu wątpliwości. My powinniśmy poznać, kiedy pies ma wątpliwości lub się pogubił. Aby stworzyć team musimy dostrzegać wysyłane sygnały, rozumieć kiedy się nas pyta co dalej, wiedzieć co zrobić gdy się nie układa.
To właśnie czytanie psa jest dla mnie najbardziej fascynujące oraz zrozumienie, dlaczego coś właśnie się dzieje w taki, a nie inny sposób. Myślę, że to nie pies musi się uczyć bo on ma to wrodzone, on wie. Pies ma doskonalić rozpoznawanie i analizowanie sytuacji, a my mamy wiedzieć co się dzieje i co robimy. To jest wg. mnie najtrudniejsze wyzwanie i wymaga wiele nauki, obserwacji i doświadczenia. Mnie jeszcze do tego daleko, ale póki co dobrze się razem bawimy, a ja zachwycam się nosem Melki i staram się jej nie utrudniać pracy.
Może właśnie dlatego, tak łatwo dać się porwać temu dziwnemu zajęciu, jakim jest bieganie za psem z linką, bo mamy możliwość podejrzenia fragmentu psiego świata poprzez doświadczenie siły i możliwości psiego nosa 😊
fot. Agnieszka Kobierska
Kiedyś nie pomyślałabym nawet, że można w taki sposób spędzać wolne dni. Okazuje się, że jak się ma psa, a do tego myśliwskiego to i formy wypoczynku ulegają modyfikacji. Tak więc już od 7.00 rano w sobotę, razem z podobnymi nam wariatami - przyjaciółmi z grupy Szajka pod dowództwem Agnieszki Kobierskiej, buszowaliśmy po lasach w Błędowie nad rzeką Wkrą (pod Warszawą). Z wielkim zaangażowaniem, razem z psami na linkach ratowaliśmy pozorantów i sami się gubiliśmy. Dorośli ludzie, a jak dzieci, ale jakie to fajne, że pod pretekstem aktywności z beaglem można się pobawić w chowanego 😊.
Mela przez weekend miała 2 tropienia (nie licząc samowolnych rajdów za miejscowym kotem i lokalnym zającem). Może się to wydawać mało, ale trzeba pamiętać, że każde tropienie wymaga od psa ogromnego wysiłku, koncentracji, skupienia, analizowania danych zapachowych zbieranych na śladzie i podejmowania decyzji. Taka praca jest bardzo męcząca i nie wolno psa przeciążać. Maksymalnie można zrobić dwa ślady w ciągu dnia, a potem trzeba pozwolić na odpoczynek. Nie można też urządzać tropienia codziennie przez 7 dni w tygodniu. Idealnie, gdy ostatnie szukanie jest udane, bo to najlepsza motywacja do następnych tropień, a każdy sukces świetne buduje pewność siebie czworonoga.
Pies jak dziecko potrzebuje rytuałów i jasnego sygnału rozpoczęcia pracy. Dlatego tuż przed przystąpieniem do tropienia zakładamy szelki i przepinamy na nie linkę z obroży. Po takim manewrze moja Melka wie, że za chwilę ruszy do roboty.
Do tropienia nie zawsze muszą być używane szelki. Jeśli zdarzy się, że pies ich nie toleruje (a tak było z Meluśką póki nie znalazłam akceptowalnego przez nią modelu) można je z powodzeniem zastąpić np. szeroką obrożą tropową używaną przez myśliwych. Szelki w mantrailingu są jednak najwygodniejszym rozwiązaniem, bo pies na tropie często mocno ciągnie, a nie chcemy go podduszać ani przyciągać głowy do podłoża. Pies ma swobodnie wybierać wygodny dla siebie sposób pracy i dowolnie łapać wiatr dolny albo górny. Dobrze, aby szelki, w których szuka nie były używane na co dzień. Powinny się kojarzyć wyłącznie z tropieniem, aby pies wiedział, że zakładając je przechodzi w tryb pracy.
Mela pierwszego dnia popracowała cudnie, wręcz koncertowo. Duma mnie rozpierała. Mogę tylko żałować, że nie mam nagrania. Pięknie pokazywała gdzie kończy się zapach poszukiwanej Małgosi, sprawdzała jego granice i wybierała właściwy trop bez względu na ukształtowanie terenu, podłoże, zakręty i utrudnienia.
Ślad Meli nie był taki łatwy, chociaż świeży i nie zbyt długi. Około 300 m., ze zmianami podłoża, zakrętami, przeszkodami, głębokimi dołami na drodze, chaszczami, lasem. Wszystko rozpracowane w takim tempie, że mało nie pogubiłam kaloszy. Tu moje zadanie było proste – podziwiać, nadążyć, nie utrudniać i uczyć się czytać psa. Chciałoby się, aby wszystkie tropienia takie były. Naprawdę widać było, że moje dziewczę wie co czyni. Mela uratowała szybciutko Małgosię i otrzymała pachnącą mięsną nagrodę. Spisała się pięknie.
Drugiego dnia już nie poszło nam tak gładko. Chociaż ślad nie wydawał się trudny, to sprawił dużo kłopotu. Był długi i monotonny (ok 800-900 metrów, droga w lesie, ze skrzyżowaniem, później wychodziła na łąkę – czyli z wąskiego przesmyku na rozległą przestrzeń i tu skoncentrowany zapach nagle został rozniesiony przez wiatr po całym świecie) do tego, jako że niedziela, pojawiło się sporo dodatkowych utrudnień w postaci grzybiarzy, samochodów czy spacerowiczów z psem. Drugiego dnia sprawdziło się powiedzenie, że pies to nie automat, bywa zmęczony, ma prawo mieć gorsze dni i nie zawsze pracuje na 100%. Melka dała radę, ale wyraźnie miała ten gorszy dzień.
Każde tropienie pozwala dobrze przyjrzeć się swojemu psu, poznać jego zachowania na śladzie, preferowany styl pracy. Im częściej mam możliwość wspólnych poszukiwań, tym lepiej czytam Melę i rozumiem co się dzieje, ale i tak jeszcze wiele przede mną. Każdy pies jest inny i nie ma jednego, książkowego wzorca, którego można się wyuczyć. Dlatego, poza niezbędną teorią i tak większość wiedzy możemy posiąść wyłącznie w praktyce, podglądając w pracy swojego psa i psy naszych przyjaciół oraz słuchając profesjonalistów, którzy potrafią wytłumaczyć nam co właśnie widzimy i jak powinniśmy reagować.
Drugiego dnia Mela od początku wydawała mi się spowolniona i tropiła jakby od niechcenia, bez emocji i zwykłego podkręcenia, tak jakby ślad był bardzo skąpy i niewyraźny, mimo że przecież nie leżał długo. Co prawda droga została rozjeżdżona przez samochody, ale to nie powinno stanowić aż takiego problemu. To nie był normalny styl Melki, może zgubiony Janusz nie był dla niej dość atrakcyjny 😊? Słyszałam, że są ludzie, którzy pachną tak, że psy nie chcą ich szukać 😊. Ale to oczywiście nie Janusz, bo Mela jednak podjęła ślad od początku i dała się namówić na jego dokończenie. W pewnym momencie bowiem wymyśliła sobie, że całe to szukanie jest zbyt męczące i fajniej będzie zabawić się po swojemu, czyli poszperać za czymś przyjemniejszym, jakimś leśnym zapachem 😊 (obstawiam wczorajszego zająca).
Dla mnie to zawsze są najtrudniejsze momenty i tego przez cały czas się uczę - czytania i komunikowania z Melą. Trudno jest oddawać całą kontrolę psu, ale jednocześnie dzięki temu możemy nabrać do niego zaufania, kiedy zobaczymy, że wie co robi i co potrafi. Trzeba mu pozwolić na swobodne szukanie i wybieranie drogi. Gorzej jeśli wiemy, że pies właśnie postanowił przeskoczyć na inny ślad i na nim pozostać, wtedy trzeba ingerować. Uważam, za swój sukces i kolejną lekcję, że trafnie rozpoznałam moment, gdy Mela postanowiła poszukać zajączka. Widać czegoś już się nauczyłam i mogłam zawrócić ją na właściwą drogę (inna sprawa, że po znalezieniu Janusza i tak tam wróciła, żeby sprawdzić to, co sobie zamierzyła).
Mimo mody na "double blindy", czyli szukanie w ciemno, wydaje mi się, że kiedy się uczymy to lepiej mieć przy sobie kogoś, kto zna ślad i nie pozwoli się pogubić. To pozwala poznać zachowania psa, gdy błądzi i nauczyć się na nie reagować. Na etapie nauki nie ratujemy ludzi, my się bawimy i uczymy. A psu mamy pomagać, a nie utrudniać swoją niepewnością. Bardzo łatwo jest mu coś zasugerować i zapędzić się w środek niczego, tylko po co? Psu mamy pomagać, gdy się razem uczymy, bo i tak jego wysiłek jest ogromny.
Melkę trzeba było wycofać, zrobić przerwę, pozwolić odpocząć, dać wody. Okazało się, że wychłeptała prawie cały zapas wody, chociaż było rano, a nam wydawało się, że nie jest gorąco. Trzeba pamiętać, że pies w pracy, gdy węszy, nie może jednocześnie dyszeć i nie ma możliwości schłodzenia się. Przy długim węszeniu staje się to dla niego wręcz niebezpieczne i zawsze trzeba pamiętać, aby mieć przy sobie wodę.
Mimo trudności i pokus Melka dokończyła ślad. Ciężko jej było podjąć decyzję po wejściu na otwartą przestrzeń, gdy zapach Janusza nagle bardzo się rozproszył, skróciła sobie trasę idąc nie za głównym strumieniem, ale na obrzeżach zapachu, po czym znalazła drogę do właściwej ścieżki wśród łąk, gdzie odzyskała pewność i werwę. Końcówka śladu była już po Melcynemu, czyli ja wyskakuję z butów.
Cały ten ślad okazał się dla nas trudny, ale teraz myślę, że właśnie dlatego było to dużo cenniejsze niż pierwszy szybki sukces. Tym bardziej, że Melka mimo wszystko sobie poradziła.
Takie kłopoty dają do myślenia i każą zastanowić się, co było źle i czego w przyszłości unikać. Być może tropienie na drugi dzień to było dla niej za dużo, po emocjach związanych z nowym miejscem, innymi psami, poprzednim tropieniem, zającem, niewyspaniem, grzybiarzami, samochodami (w pewnym momencie ruch jak na Marszałkowskiej). Moim zdaniem pies był przemęczony.
Tego wszystkiego musimy się nauczyć my, to zadanie przewodnika aby wiedzieć w jakiej formie jest pies, rozumieć co dzieje się na śladzie i jakie pułapki tworzy roznoszący zapach wiatr oraz jak w razie potrzeby pomóc w rozwianiu wątpliwości. My powinniśmy poznać, kiedy pies ma wątpliwości lub się pogubił. Aby stworzyć team musimy dostrzegać wysyłane sygnały, rozumieć kiedy się nas pyta co dalej, wiedzieć co zrobić gdy się nie układa.
To właśnie czytanie psa jest dla mnie najbardziej fascynujące oraz zrozumienie, dlaczego coś właśnie się dzieje w taki, a nie inny sposób. Myślę, że to nie pies musi się uczyć bo on ma to wrodzone, on wie. Pies ma doskonalić rozpoznawanie i analizowanie sytuacji, a my mamy wiedzieć co się dzieje i co robimy. To jest wg. mnie najtrudniejsze wyzwanie i wymaga wiele nauki, obserwacji i doświadczenia. Mnie jeszcze do tego daleko, ale póki co dobrze się razem bawimy, a ja zachwycam się nosem Melki i staram się jej nie utrudniać pracy.
Może właśnie dlatego, tak łatwo dać się porwać temu dziwnemu zajęciu, jakim jest bieganie za psem z linką, bo mamy możliwość podejrzenia fragmentu psiego świata poprzez doświadczenie siły i możliwości psiego nosa 😊
Komentarze
Prześlij komentarz