Niuch i go – czyli Gerwazy i ja pierwszy raz na tropieniu użytkowym!

Moje łaciate szczęście rozpoczęło nową wielką przygodę hmm w zasadzie to rozpoczęliśmy ją razem i nie wiem kto miał większe emocje ja czy mój beagle? 😊


Pierwsze zajęcia odbywały się w naszej części miasta. Dotarliśmy przed czasem i wybraliśmy się na spacer. W końcu spacer, nawet krótki musi być, bez względu na to czy aura dopisała. Zanim wyszliśmy z domu sprawdziłam, czy zabraliśmy wszystkie rzeczy, które zostały umieszczone na liście obowiązkowej, czyli:
  • linka 10 m,
  • szelki dla psa nieblokujące ruchów,
  • rękawiczki,
  • przedmiot własny (do nawąchania w słoiku),
  • nagroda dla psa, najlepiej coś do wylizywania typu pasztet,
  • zabawka którą lubi pies,
  • woda i miska dla psa, czołówka.
Na liście był też dobry humor, ale mam go zawsze pod ręką, szczególnie jeśli spędzam czas z moim psem :p

Moja wiedza na temat tropienia użytkowego ograniczała się w zasadzie do informacji uzyskanych podczas kilku rozmów z Moniką. Żadna opowieść jednak nie jest w stanie przekazać tego co się czuje patrząc na pracującego psa – nie koniecznie własnego 😊 …wiem to oczywiście dopiero teraz i nadal nie umiem tego wyrazić słowami.

Ponieważ moje osobiste doświadczenia w zasadzie nie istniały (bawiliśmy się w szukanie, ale to zupełnie co innego), tym bardziej byłam ciekawa jak to będzie wyglądało. Nie miałam wątpliwości do czego służy linka, szelki i czołówka, ale obsługa pasztetu 😊 była już nowością. No dobra do sedna… Bo chyba właśnie wyszedł dość przydługawy wstęp.

Obsługa linki

Na początku Gerwazy musiał poczekać w samochodzie, a ja dostałam krótki wykład z obsługi linki. Jak radzić sobie z drzewami, jak pracować linką, o jej napięciu, o tym ile metrów maksymalnie powinno być między mną, a psem, że przewodnik powinien się obracać tak jak pies, aby nie sugerować mu kierunku marszu etc. Teoria teorią, ale najważniejsza jest jak wiadomo praktyka. W ramach treningu, na początku, do linki został podczepiony pozorant - było to dość wesołe 😊 Bardzo się starał odegrać dobrze swoją rolę ciągając mnie po chaszczach 😊.

Zagrożenie: linka powinna być napięta, pies powinien ciągnąć… - na pierwszych zajęciach specjalnie tego nie odczułam, ciekawa jestem co będzie dalej…

Nadzieja: liczę na to, że Gerwazy będzie potrafił się przełączać z trybu praca, na tryb spacer na smyczy, bo inaczej cała nasza praca pt. „luźna smycz” pójdzie do kosza…

Pierwsze koty za płoty

Po ćwiczeniach „na sucho”, były ćwiczenia na pasztet 😊 – tym razem już z psem! Pozorantka pokazała Gerwazemu pasztet, dała mu polizać, a następnie oddaliła się w głąb lasu. Co było dalej? Wiadomo! Gerwazy znalazł pasztet 😊 i przy okazji uratował schowaną pozorantkę. Szukał tej samej osoby jeszcze raz czy dwa, a potem przyszła pora na zmianę… Dokładnie wszystkiego nie pamiętam - wszystko było nowe, fajne i emocjonujące!

Obserwacja innego psa

Beagle wrócił do auta, a ja udałam się jako osoba towarzysząca z inną uczestniczką zajęć. Najważniejsze było to, aby nie przeszkadzać psu i nie sugerować mu kierunku. Obserwacja pracy psa, a także komentarz na żywo dotyczący jego zachowania były bardzo ciekawym doświadczeniem. Cudowne jest to, że każde tropienie odbywa się w asyście osoby prowadzącej zajęcia, która na bieżąco tłumaczy zachowanie psa, daje uwagi przewodnikowi, wspiera team. Pozorant siedział w rowie i był do niego skrót. Pies poczuł go, ale mimo to wrócił do śladu i poszedł do zagubionego dokładnie po jego śladach. Super! Cieszyłam się razem z tym psem - serio.

Zmiana pozoranta

Gerwazy wrócił do zabawy 😊 Po przerwie dostał nowe zadanie i innego pozoranta do odnalezienia. Tym razem trzeba było powąchać czapkę i odszukać jej właściciela. Nie wiem, czy to zamiłowanie do tego typu gadżetów (skarpetki, czapki, rękawiczki – wiadomo) czy geny, ale beagle od razu pokierował się do czapki leżącej na ziemi i nie biorąc jej do pyska (szok!), powąchał ją (tu padła jeszcze podpowiedziana komenda „niuch”) i długa za właścicielem (padła komenda „go”, chociaż była raczej dla formalności – bo przecież wiadomo co trzeba robić 😊). Trochę za bardzo mu się spieszyło, bo lekko nadłożył drogi na zakręcie, ale zrobił to tylko raz 😊 Za drzewem czekał już do wylizania pasztet (no wiadomo, że trzymany przez poszukiwanego), który jak się dowiedziałam, ma działać wyciszająco – jak na lizanie przystało :p

Z dziennika pozoranta

Przyszła na mnie kolej 😊 W dość dużej odległości, przechodząc przez jezdnię, świeżo zaorane pole, schowałam się za stosem drewna. Było już ciemno i gdyby nie fakt, że znałam doskonale okolicę, nie czułabym się zbyt pewnie. Siedziałam, czekałam, przeglądałam facebooka i zastanawiałam się kiedy zostanę uratowana. Zaczęłam być już głodna, a pod nosem pachniała mi psia nagroda 😊 W oddali widziałam już świecące się czołówki, zatem nadzieja, że nie będę musiała zjeść psiej kolacji była spora. No i się udało 😊 I powiem Wam, że było to bardzo przyjemne uczucie! Pies mnie odnalazł, ja go najpierw chwaliłam, a potem nakarmiłam pysznościami, które przygotowała dla niego jego Pani – jednym słowem 100% radości. Właśnie wtedy zobaczyłam, że emocje psa mogą sięgać zenitu i że ta zabawa, to poważna sprawa. 

Rytuały

Na razie mogę tu wymienić 3 rzeczy:
  1. Nowe, specjalne komendy - niuch i go (nawąchanie oraz rozpoczęcie pracy) 
  2. Przepinanie linki z obroży na szelki, co ma być jasnym sygnałem dla psa, że za chwilę rozpocznie prace
  3. Nagradzanie psa przez osobę odszukaną - nagroda do wylizywania, która ma wyciszyć nakręconego psa
Chyba warto też dodać, że pies powinien mieć do pracy inne szelki, niż te w których chodzi zazwyczaj (jeśli chodzi w nich codziennie). To co ma na sobie pies ma znaczenie :) (chociaż raz uff)

Pozorant w ciemnościach

Na koniec znów szukaliśmy Pana z czapką 😊 Tym razem zakręt nie został "przestrzelony". Prawie jak WRC :) Trzeba się uczyć wchodzenia w zakręty. Przekonałam się, jak bardzo muszę uważać na to co robię, bo moje zachowanie może rozpraszać psa. Wychodzi na to, że nasza więź jest silna 😊 - silniejsza niż zdawałam sobie z tego sprawę. Gerwazy zareagował na jakiś mój dźwięk (było to tak szybko, że nawet nie wiem jaki, szłam za nim z prowadzącą i rozmawiałyśmy) i na chwilę zawrócił w moją stronę. Wrócił jednak szybko do pracy, odnalazł pozoranta i skończył przepyszny pasztecik 😊.

Były pochwały, co oczywiście cieszy. Mam wyjątkowego, cudownego psa i nawet bez nich byłabym z niego bardzo dumna. Czułam, że on od razu wiedział o co chodzi, czego od niego chcemy, co ma robić. Zajęcia były bardzo interesujące i zdecydowanie mogę powiedzieć, że połknęłam bakcyla 😊 Wiem też na 100%, że dla mojego beagle będzie to jedno z ciekawszych zajęć. Mam też nadzieję, że w przyszłości tych bardziej męczących. Jeśli szukasz zajęcia dla siebie i swojego beagle, zdecydowanie polecam taką przygodę. To dość prosty sposób na zaspokojenie potrzeb tej rasy.

Do tego tematu z pewnością jeszcze wrócę... - tymczasem czekamy z niecierpliwością na kolejny trening, który tym razem odbędzie się w miejscu, w którym Gerwazy jeszcze nigdy nie był...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cztery kąty dla beagle'a - czyli o klatkach kennelowych

BI i TRICOLOROWO - czyli jak to jest z tymi kolorami u beagle

Dom wybuchł - beaglowa demolka

Jaki kaganiec będzie odpowiedni dla naszego beagle’a?