Melka, koń i luzowanie babci


Na wczorajszym spacerze moja rodzicielka i jej wrodzona towarzyskość zafundowały nam z Melką wyzwanie ciężkiego kalibru.


fot. Katarzyna Sitkiewicz

Poszłyśmy sobie w trójkę na psio-ludzki spacer, celem wybiegania psicy i odstresowania babci po smutnych ostatnich przeżyciach. Przyjemny wietrzyk, trochę cienia po upalnym dniu, Melka jak łaciata krówka pasie się i podjada młodą trawkę. Co chwilę podbiega, patrzy w oczy, skupia uwagę czekając na nagrodę (to jeszcze pozostałość po psim obozie). Jednym słowem full wypas ze smakami i zieleninką. Miło, sielsko i pożywnie. Raptem na horyzoncie atrakcja - KOŃ. A właściwie jeździec na koniu. Z końmi i quadami mamy na pieńku. Melce przy koniu zwykle włącza się szaleniec i zawsze mam stracha, że albo on ją kopnie albo ona go spłoszy, więc mówię do mamy, że zabieram psicę w głąb łąki, żeby zrobić unik, odwrócić uwagę i przeczekać aż bezpiecznie przejadą. Takie było założenie. Stanęłam sobie sprytnie, strategicznie tyłem do konia, żeby zasłonić pokusę i pracujemy. Melka się skupia, smaki idą w ruch, potem zabawa węchowa jedna, druga, trzecia... blisko mnie, żeby w razie czego mieć kontrolę, znowu Melka się skupia, trawa wysoka... ale coś koń nas nie mija. Odwracam się, żeby sprawdzić gdzie się podział ten koń, a tam moja rodzicielka stoi sobie i w najlepsze uprawia pogaduchy z panem jeźdźcem. Jaki to on piękny ten koń i jak długo pan uczył się jeździć i gdzie go trzyma bo to przecież miasto jest... A u mnie rozpaczliwie. Już prawie wszystkie smaki wyszły, Melka skupia się już za darmochę, a rodzicielka, zgodnie z moim wcześniejszym planem się luzuje i rozkręca.. Po czasie, który wydawał się wiecznością, zawołałam, że może by tak już skończyć rozmowę. Trochę to trwało zanim pan połechtany babcinym zachwytem zebrał się i niespiesznie odjechał. Melka jakimś cudem nie ześwirowała choć dusza jej się rwała żeby ruszyć w pogoń, zrobić zadymę i poszukać guza. Odpuściła. Namęczyłyśmy się okrutnie ale dała radę. Sama nie wiem jak i skąd ona taka posłuszna się zrobiła. Chyba to magia smaków i obozowych ćwiczeń, które jeszcze siedzą w głowie. I nikt mi nie wmówi, że niepotrzebnie to dziewczę nagradzam, nagradzam i nagradzam. Co prawda mama moja w ogóle nie zorientowała się w sytuacji, że był jakiś problem, bo pan przecież bardzo miły i to niegrzecznie tak przerywać rozmowę, a Melka przecież w ogóle nie była zainteresowana.. Ech.. No ale w końcu skoro wymyśliłam żeby babcię luzować spacerkiem po łąkach to sama sobie jestem winna 😊.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cztery kąty dla beagle'a - czyli o klatkach kennelowych

BI i TRICOLOROWO - czyli jak to jest z tymi kolorami u beagle

Dom wybuchł - beaglowa demolka

Jaki kaganiec będzie odpowiedni dla naszego beagle’a?